(...) Temat wznieceń technologicznych podjęty został w co najmniej kilku aktualnych filmach: w „Her” Spike’a Jonze’a, „Lobsterze” (również z udziałem Seydoux), w pokrewnej pod wieloma względami „Ex Machinie”. Wszystkie te produkcje powstały w duchu kina art-house’owego i z „Zoe” nie jest inaczej. To projekt antymultipleksowy, odegrany surowo i intymnie (McGregor chyba nigdy nie grał z tak chłodną, ascetyczną manierą), o szykownej formie. Operator zdjęć, John Guleserian („Twój Simon”, „Czas na miłość”), maluje nam świat stłumionych kolorów, bo emocje postaci też wydają się być przyćmione. Cole dławi w sobie ból i zawód, inni bohaterowie są zmęczeni ciągłymi poszukiwaniami lepszego − barwniejszego − życia. „Zoe” to nie tylko film o sensie i znaczeniu człowieczeństwa − to również dramat o wewnętrznym pustkowiu oraz desperackiej potrzebie doznań. Nic dziwnego, że drugim, obok „syntetyków”, wynalazkiem Cole’a jest tabletka pozorująca złudzenie pierwszej miłości.
Pełna recenzja: wellalwayshavethemovies . wordpress . com